Drewniany parkiet. Ogromne lustra. Dużo światła. Ślady stóp na podłodze, głośniki w rogach. Powietrze wibrujące od muzyki. Ruch, dźwięk, szybkie bicie serca. Radość tętniąca w uszach. Magiczna jedność między muzyką i ciałem. Niepowtarzalna.
fot. Iwona Rozynek
Taniec był ze mną właściwie od zawsze. Jako mała dziewczynka układałam choreografie do hitów Ich Troje ( nie śmiejcie się, wiem, że też ich lubiliście) i Dody, które potem wygrywały szkolne konkursy. Potem nadszedł dzień w którym po raz pierwszy trafiłam na prawdziwe zajęcia, na prawdziwej sali z drążkiem, lustrami i instruktorką. Hip hop, potem modern, aż w końcu, trochę przypadkowo, dancehall. I tu juz zostałam.
Nie da się dwa razy zatańczyć dokładnie tak samo. Nawet jeśli masz z góry narzuconą choreografię to emocje i feeling nigdy nie są w 100% takie same. To piękne.
W tańcu łatwiej być kim chcesz. Kiedy już poczujesz się pewniej ze swoim ciałem, pracujesz nad twarzą, wyrazem. Starasz się przekazać coś więcej, niż tylko układ kroków. Odkrywasz w sobie nowe możliwości, emocje. Nową siłę. Nowego siebie.
Często się śmieję, że jak się tańczy dancehall i robiło się publicznie shake'i na stole, to jakoś ciężko być nieśmiałą. Chociaż to tylko żarty, to jednak coś w tym jest. Jeśli życie to ciągłe przekraczanie granic i wychodzenie poza strefę komfortu, taniec jest świetnym narzędziem do tego.
Marzy mi się, że kiedyś będę miała w swoim domu salę tylko do tańca. Z prawdziwym parkietem, lustrami, drążkiem. Taką jak miała Tiffany. w "Poradniku pozytywnego myślenia". Będę tam przychodzić by dać upust emocjom. Tym dobrym i tym złym. A któregoś dnia moja córka postawi tam swoje pierwsze kroki.
Marzy mi się, że któregoś dnia będę się dzielić tą pasją z innymi. Ajć, przecież to marzenie juz jest w trakcie realizacji!
Daria
zdjęcie pochodzi z Tumblr
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz